VISA INTERVIEW

Może opowiem po kolei co się działo?

Obudziłam się o 5:05 i miałam ochotę się popłakać, bo zasnęłam koło drugiej. Na dodatek miałam jeszcze mokre włosy... i przeholowałam z olejem kokosowym wiec wyglądały na tłuste.... Zrobiłam kucyka, poszłam pod prysznic, kawa, makijaż i jadę. Jak zawsze ledwo zdążyłam, ale ważne , że wsiadłam.
Droga strasznie mi się dłużyła, ale rozłożyłam sobie siedzenie i było lepiej. Najgorzej było jak już wjechaliśmy do centrum warszawy i był straszny korek. Bałam się, że nie zdążę, bo GPS mi słabo chodził w telefonie. W efekcie dojechałam aż pół godziny później. Ale i tak zdążyłam.

Krótka, przegrana walka z telefonem, który wyznaczył mi dłuższą trasę i szłam. Bo autobusom i tramwajom nie ufam, poza tym według internetów byłoby to jakieś 5 min różnicy w czasie.... no nie opłacało się. Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska i Piękna. Jak już znalazłam się na Pięknej (szłam jak debil wpatrzona w telefon) zaczepiła mnie Pani z pytaniem czy wiem gdzie jest Ambasada. No to razem szłyśmy. Pogadałyśmy sobie chwilkę, generalnie miło było. Doszłyśmy!

W kolejce stało z 30 osób, ale posuwała się dość szybko. W drzwiach stała starsza Pani, awanturująca się o zabranie torby (czego nie można) i narzekała jak to ambasada traktuje ludzi.... i opowiadała, że w '75 to z pocałowaniem ręki jej wizę dali!  No faaaaaaajnie.

Pan w drzwiach zabrał mi wyłączony telefon i dał numerek, a później wzięli moje rzeczy do prześwietlenia. Zapytano mnie o cel podróży i poszłam dalej. Jako, że byłam dobrze poinformowana nie piszczałam na bramce ani nic i poszło sprawnie.

 Później weszłam na dół do rejestracji. Znów stanie w kolejce i znów "urocza" Starsza Pani przede mną, która na widok ludzi podchodzących do okienka krzyczała, że "Jak widać są równi i równiejsi"...

Rejestracja polega na podaniu Pani w okienku potwierdzenia wypełnienia wniosku online i formy DS-160. Pani napisała mi na wniosku rodzaj wizy, numer SEVIS i dodała komentarz "sevis - ok". Potem odciski palców i po chwili miałam swoje dokumenty spowrotem. Dostałam też plik mówiący o moich prawach w USA jako pracownika.  Następnie wydrukowano mi numer (144) i poszłam usiąść.

46 osób było przede mną i czekałam około godziny na rozmowę. Wynudziłam się strasznie, bo przecież na początku zabrali mi komórkę. Zwiedziłam sobie łazienki i przeczytałam plik, który dostałam przy rejestracji. Nic nowego właściwie.

Cały czas modliłam się, żeby nie trafić na konsula mojej koleżanki, która niestety  musiała dosyłać referencje i wciąż nie ma odpowiedzi. Jej konsul jest dość łatwy do rozpoznania, ponieważ jest Afroamerykaninem. Na dodatek jego okienko miało numer 13 co też nie zwiastowało niczego dobrego.

Sytuacja w Warszawie wygląda tak, że jest 6 czynnych okienek z konsulami. W momencie , kiedy ja już siedziałam jak na szpilkach, bo rozmowę miał numer 142,  4 okienka były zajęte "nowymi" numerami. Okienko numer 13 i 10(moje <3) kończyły już rozmowy, więc tylko modliłam się, żeby jednak 13 skończyła pierwsza. Uff... wywołano osobę nr. 143 i zaraz mnie.

Od samego początku rozmowy wiedziałam, że wizę dostanę. Konsul był bardzo miły i wyglądało, jakby wypytywał mnie tylko dla formalności. Rozmowa była po angielsku. Na samym początku prosił mnie o powiedzenie czegoś o mojej host family. Wspomniałam ich imiona, nazwiska, zawody i adres. To wystarczyło. Kolejne pytanie tyczyło się numeru alarmowego w USA (911). Następnie zostałam poproszona o referencje i Pan Konsul upewnił się, że ktoś będzie ze mną i dzieciakami w domu przez pierwsze 3 miesiące ich życia. Powiedziałam, że cały rok ktoś będzie :). Ostatnie pytanie było związane z moimi planami po au-pair (studia). Później dostałam życzenia udanego roku i dowiedziałam się , że mój angielski jest excellent. Milutko.

Generalnie nie ma się czego bać. Ja mimo strachu podeszłam do wszystkiego z uśmiechem i to Wam radzę.
Jak macie jakieś pytania to piszcie do mnie na facebooku albo maile. Chętnie pomogę z czymkolwiek potrzebujecie!

No comments:

Post a Comment